Czy XIX-wieczna poezja może jeszcze zachwycać? Okazuje się, że tak. A przynajmniej ta, której twórcą jest Walt Whitman (1819-1892), amerykański poeta, uznawany za najwybitniejszego przedstawiciela tego rodzaju literackiego w Ameryce Północnej, nazywany „ojcem wiersza wolnego”. Choć Whitman to postać niewątpliwie ważna w historii literatury, jego wiersze nie są powszechnie znane. Dlatego na spotkaniu Grupy Poetyckiej Niektórzy 26 lutego br. „odkurzyliśmy” dorobek poetycki autora tomu „Źdźbła trawy”.
To, na co zwrócili uwagę Niektórzy, to niewątpliwie opiewanie przez Whitmana otwartych przestrzeni, czy to amerykańskiej prerii, czy otwartego morza. Zachwyt światem nieskażonym cywilizacją (Z dala od zgiełku tłumów, w samotności upojony/ i szczęśliwy) przebija z większości czytanych na spotkaniu wierszy. Sprawia on, że obcując z poezją Whitmana nie tylko automatycznie nabieramy głębszego oddechu, ale też inaczej spoglądamy na świat (Co do mnie, nie wiem o niczym innym, jak tylko o cudach).
Ale Whitman to nie tylko optymistyczne opiewanie piękna życia i świata (A przecież znam was także, godziny czarnej melancholii). Dlatego stworzony przez niego podmiot liryczny jest wiarygodny, bo doświadcza całego spektrum uczuć. Czytelnik może się więc z nim utożsamiać bez względu na to, w jakim momencie życia właśnie się znajduje.
Osobną kwestią , którą podczas dyskusji poruszyli Niektórzy, są przekłady poezji na język polski. Trzeba bowiem pamiętać, że czytając przekład, poniekąd czytamy wiersz „przefiltrowany” przez wrażliwość tłumacza. I tak na przykład lepiej odbierzemy tekst tłumaczony przez Czesława Miłosza, niż przez kogoś mniej sprawnie operującego nie tyle nawet słowem, ile rytmem…
Oczywiście, to tylko jeden z aspektów, które składają się na nasz odbiór poezji. Chyba jednak mniej istotny, od naszych prywatnych odczuć. A poezja Whitmana wzbudziła w Niektórych zdecydowanie te pozytywne.
MJ