Noskowiczki i Noskowicze, na pewno z niecierpliwością czekacie na kolejną porcję polecajek książkowych. I choć jestem pewna, że wybory, których dokonujecie samodzielnie buszując między regałami naszej biblioteki, są bezbłędne - pozwólcie, że podzielę się z wami moimi propozycjami. Mam nadzieję, że spodobają się wam one tak samo jak mnie! A ponieważ wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem „kociarą”, moim numerem jeden na liście jest książka o kotach. Zatem…
Dla tych, którzy lubią koty (a jeśli wolą psy, to po lekturze tej książki zmienią zdanie!)...
polecam książkę fińskiej pisarki Sari Peltoniemi „Koci taksówkarz”, wydaną w 2013 roku przez Wilgę z Grupy Wydawniczej Foksal.
Ta opowieść zaczyna się w pewien sierpniowy wieczór od kradzieży! Otóż pewien chłopiec - Juho kradnie dwa jabłka z jabłoni rosnącej w ogrodzie mieszkającej w jego sąsiedztwie staruszki. Starsza pani ma na imię Sirkka, ale wszyscy mówią o niej babcia, choć tak naprawdę nie ma ani jednego wnuka, nie ma nawet ani jednego dziecka. Miała kiedyś męża, ale umarł on jakiś czas temu i teraz babcia jest zupełnie sama. Choć właściwie nie, nie jest sama. Mieszka z nią bowiem aż siedem kotów!
To właśnie jeden z nich, Domino, zauważa kradzież, której dopuścił się Juho i mówi o niej babci. Babcia otwiera drzwi, zaprasza Juho do mieszkania i choć koty domagają się surowej kary dla złodzieja jabłek, babcia zamiast karać chłopca częstuje go sokiem jabłkowym i słodką bułeczką.
Zaraz, zaraz, powiecie. Jak to: kot mówi? Jak to: koty domagają się kary? To są pytania, które zadaje sobie również Juho, który słyszy tylko miauczenie siedmiu kotów babci. Ale Sirkka tłumaczy mu, że po pewnym czasie człowiek, który przebywa z kotami, zaczyna rozumieć ich mowę (i ja się z tym w stu procentach zgadzam!). Ona też przekłada z kociego na ludzki szczegóły planu siedmiu kotów, do zrealizowania którego niezbędny jest udział Juho (i roweru). Otóż kotka Louhi i jej sześcioro kocich dzieci - Domino (który zauważył kradzież), Kauko, Irma, Jorma, Jupiter i Różyczka uważają, że babcia potrzebuje pomocnika do prowadzenia domu. Kogoś, kto by naprawiał usterki i odśnieżał, i robił wszystkie wymagające rzeczy, z którymi babcia nie najlepiej sobie radzi. A ponieważ koty uważają, że najlepsi pomocnicy mieszkają na wsi, potrzebny jest ktoś, kto przewiezie rowerem wszystkie siedem kotów do granicy miasta. I tym kimś ma być Juho.
Kotów babci jest siedem, każdego trzeba zawieźć do granicy miasta i za jakiś czas przywieźć z powrotem. To daje nam czternaście wycieczek, czternaście spotkań z babcią i z kotami. A te spotkania, uwierzcie mi, oznaczają również początek czegoś zupełnie nowego i zaskakującego w życiu Juho, który do momentu kradzieży był najzwyklejszym w świecie chłopcem. Teraz już nie jest… między innymi dlatego, że koty, aby nieco ułatwić zadanie sobie i swojemu kociemu taksówkarzowi, dają mu wyjątkowy językowy prezent. Wystarczy, że zawrze z nimi pakt, a będzie rozumiał kocią mowę…
Jeśli chcecie dowiedzieć się, czy misja siedmiu kotów zakończyła się powodzeniem i znaleziony został pomocnik dla babci Sirkki, jak swój nowy niezwykły dar wykorzystał Juho i jak potoczyły się dalsze losy bohaterów - pędźcie do biblioteki, by wypożyczyć „Kociego taksówkarza”. A jeśli książka się wam spodoba (a jestem pewna, że tak będzie!), to może skusicie się i przeczytacie inną autorstwa Sari Peltoniemi - „Groszka : piesek, który chciał mieć dziewczynkę”... Naprawdę warto!
Dla tych, którzy chcą ruszyć w podróż bez ruszania się z miejsca…
To był piątek, ale choć lekcje już się skończyły Ellika Tomson wcale nie była zadowolona. Szła do domu (a musicie wiedzieć, że mieszkała w wielopiętrowym niebieskim bloku na ulicy Trębackiej) powłócząc nogami, szła i szła i wcale się nie spieszyła… Aż w końcu dotarła na miejsce, a tam na chodniku spotkała Pampasa, który naprawdę nazywał się Clifford Karlsson i był dozorcą. I już nie wytrzymała! Rzuciła plecak na chodnik i opowiedziała Pampasowi o wszystkim, co ją gryzło. A było to ni mniej ni więcej tylko nienapisane wypracowanie o Krzysztofie Kolumbie, za które pani w szkole skarciła Ellikę (cóż, czasami można zostać upomnianym za coś co nie istnieje). Jeśli Ellika nie napisze dwóch stron o Kolumbie do poniedziałku, pani porozmawia o tym z mamą Elliki. Musicie więc sami przyznać, że najbliższa przyszłość dziewczynki rysowała się w dość czarnych barwach. I wtedy Pampas wyskoczył z zupełnie nieprawdopodobną propozycją. Powiedział, że Ellika powinna zamiast dwóch stron napisać całą książkę, ale nie o Krzysztofie Kolumbie a o Ellice Tomson!
Panie Pampasie! Czy naprawdę myśli pan, że dziewczynka, której ciężko jest napisać dwie strony wypracowania napisze całą książkę? I o czym właściwie? Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę! A co może odkryć Ellika Tomson? Nie ma przecież możliwości wyruszyć w żaden rejs ani na żadną ekspedycję… Pampas jednak przekonuje Ellikę, że wcale nie musi ruszać się z miejsca, żeby zostać odkrywcą! Wystarczy, że otworzy szeroko oczy i ruszy na ekspedycję po niebieskim bloku, a wszystkie swoje spostrzeżenia zapisze w małym czarnym notesie. Ellika postanawia podjąć wyzwanie, ale najpierw musi wrócić do mieszkania, gdzie czeka na nią coraz bardziej zdenerwowana jej spóźnieniem mama! Nastroju mamy nie poprawia fakt, że za ścianą pokoju, w którym pracuje, okropnie dudni puszczana głośno przez sąsiadkę muzyka. Może kiedy Ellika sprawi, że muzyka ucichnie, mama choć trochę się uspokoi? Dziewczynka rusza więc do mieszkania sąsiadki, Miriam Mandelstein, a tam okazuje się, że szyje ona największą na świecie patchworkową narzutę z pociętych prześcieradeł, poszewek i zasłon, a głośna muzyka pomaga jej utrzymać rytm pracy. W dodatku w czasie rozmowy wychodzi na jaw, że do mieszkania Miriam też dochodzą odgłosy, które jej przeszkadzają - poranne śpiewanie pod prysznicem mamy, która okropnie fałszuje. I to chyba wtedy Ellika wpada na pomysł, że rozwiązaniem problemu może być zakup zatyczek do uszu.
Oczywiście nie będę wam opowiadać o każdym, kogo odwiedziła podczas swojej ekspedycji Ellika, bo jej blok miał naprawdę dużo mieszkań w których mieszkało naprawdę dużo ciekawych osób. Jedne z nich Ellika znała (np. jej rówieśnika Janusa, którego rodzice zbyt często się kłócili), innych nie (jak Anny, która dopiero co się wprowadziła). Niektóre z tych osób były miłe, tak jak słabowidzący pan Svennson, któremu Ellika czytała pocztówki od córki, inne za to, jak Sylwia i Sandra - wyjątkowo złośliwe. A każda z tych osób została potraktowana przez Ellike jak odkrycie i opisana w Dzienniku Ekspedycji. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co o nich napisała Ellika - koniecznie przeczytajcie książkę. Znajdziecie w niej również rozwiązanie innych tajemnic, a kto wie, może po lekturze sami zapragniecie zostać odkrywcą!
Dla tych, którzy chcą być wyjątkowo zdrowi tej jesieni…
gorąco polecam książkę Anny Bartosik „Na ratunek! czyli Medycyna dawniej i dziś”, wydaną przez Naszą Księgarnię w 2021 roku.
Znajdziecie w niej olbrzymią dawkę wiedzy o tym, z czego składa się człowiek, jak funkcjonują w nim różne organy oraz co może popsuć ich działanie. Na szczęście Anna Bartosik opisała również historię tego, jak na przestrzeni wieków ludzie starali się poprawiać stan swojego zdrowia. Dzisiaj, w dwudziestym pierwszym wieku niektóre ich działania wydają nam się trochę straszne a jednocześnie trochę zabawne… Czy wiedzieliście, że w starożytności wierzono, że w człowieku krążą cztery płyny - krew, śluz, żółć i czarna żółć. Jeśli utrzymywały się we właściwych proporcjach - człowiek był zdrowy, jeśli jednak ta równowaga została zaburzona - pojawiała się choroba. Co trzeba było wtedy zrobić, by wrócić do zdrowia? Pozbyć się nadmiaru któregoś z płynów. Jak? Cóż, wystarczyło podać środek na wymioty albo na częste sikanie… Albo upuścić krwi! Czasem przez nacinanie żyły… Czasem przez przykładanie pijawek… Ciekawa jestem, którą z tych opcji byście wybrali?
Podobną jak na upuszczanie krwi reakcję wzbudziła we mnie informacja o starożytnych lekach. I oczywiście nie chodzi mi o stosowane również dziś napary ziołowe, mające uśmierzać pewne dolegliwości, ale o leki zawierające w sobie np. starte na proch rogi jelenia (podobno miały właściwości wzmacniające), albo noszenie przez kobiety w ciąży zrzuconej przez węża skóry (tzw. wylinki), która miała zapewniać łatwy poród!
Ale musicie wiedzieć, że w książce „Na ratunek!” przeczytacie nie tylko o historii medycyny, ale także o ludzkim ciele. Kościach, mięśniach, skórze, mózgu… Tak w ogóle to mózg jest najważniejszy i bez niego ani byśmy nie oddychali, ani się nie ruszali ani niczego nie pamiętali. Ma korę i płaty, ma prawą i lewą półkulę (czy wiedzieliście, że prawa półkula odpowiada za ruchy lewej strony naszego ciała, a lewa - za prawej?).
Oprócz informacji o ludzkim ciele książka Anny Bartosik zawiera również krótkie historie znanych osób, które zasłużyły się na polu medycyny (i to dzięki nim dziś już nie leczymy się pijawkami!). Dowiecie się z niej, że Francuz Ludwik Pasteur przyczynił się do powstania pierwszej szczepionki ochronnej dla ludzi (przeciwko gruźlicy). Szkot Alexander Fleming odkrył pierwszy antybiotyk - penicylinę, dzięki której usprawniono leczenie wielu chorób wywoływanych przez bakterie. Niemiec Felix Hoffmann był twórcą najsłynniejszego chyba leku - aspiryny. A Rene Laennec wynalazł stetoskop, czyli popularne lekarskie narzędzi do osłuchiwania tego, jak nam bije serce, czy co nam świszczy w płucach…
Jestem pewna, że w książce „Na ratunek!” każdy znajdzie coś dla siebie, bo przecież każdy z nas ma ciało i każdy z nas przynajmniej raz w życiu był u lekarza. W dodatku ogrom wiedzy o medycynie podany jest w przystępny sposób i wspaniale zilustrowany przez Asię Gwis.
Noskowiczki i Noskowicze, życzę Wam przyjemnej lektury i mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce w bibliotece! Serdecznie was do niej zapraszam!