Noskowiczki i Noskowicze, cieszę się, że po raz kolejny spotykamy się, by wspólnie poczytać. Piszę „poczytać”, ale równie dobrze mogłabym napisać - dobrze się bawić, pomyśleć o ważnych rzeczach, nauczyć się czegoś nowego… Przecież książki to tak naprawdę całe światy, w których jest miejsce i na zabawę i na naukę i na wszystkie ważne sprawy! Jak zawsze - pomogę wam wybrać coś z tego ogromu możliwości…
Dla tych, którzy szukają przyjaciela…
odpowiednia będzie opowieść o pewnej nietypowej znajomości - książka „Żyrafa i mrówka: historia pewnej przyjaźni”, napisana przez Danutę Parlak (i świetnie zilustrowana przez Jagodę Charkiewicz!), wydana w 2015 roku przez wydawnictwo Muza.
Czy myślicie, że żyrafie łatwo jest zobaczyć mrówkę? Raczej nie, nawet człowiekowi czasami trudno jest zobaczyć mrówkę, a przecież żyrafa jest dużo wyższa od człowieka. Na szczęście ta jedna konkretna Żyrafa przez duże żet pewnego dnia pochyliła swoją długą szyję bardzo, bardzo nisko i z pewnym niedowierzaniem dostrzegła na ziemi malutką Mrówkę przez duże em. Z początku w ogóle nie mogła uwierzyć w to, co widzi, ale upewniła się, że Mrówka jest prawdziwa i w ogóle się jej nie śni. I pewnie ta znajomość na tym by się skończyła, gdyby nie Mrówka, która kilka dni później, wracając z przechadzki, zobaczyła Żyrafę siedzącą na gałęzi drzewa. „Mogę posiedzieć z tobą?” - zapytała. A Żyrafa się zgodziła i nawet zrobiła jej miejsce obok siebie. I tak sobie siedziały, nic nie mówiąc, tylko patrząc na świat i machając nogami… dopóki nie spadły z gałęzi!
A później jakoś tak to się stało, że zaczęły robić coraz więcej rzeczy razem. Piły kawę, parzoną przez Mrówkę, do której Żyrafa dorzucała kawałeczki obłoków (robiąc w ten sposób kawę z pianką), spacerowały pomimo deszczu, który zupełnie przemoczył Żyrafę, a to dlatego, że odmówiła ona schronienia się pod parasolem Mrówki i pożyczenia od niej żółtej peleryny przeciwdeszczowej. Dzięki swojemu uporowi odniosła nad deszczem zwycięstwo moralne, a dzięki Mrówce i gorącej herbacie z cytryną i miodem udało się jej zakończyć tę przygodę jedynie z katarem, a nie z poważnym przeziębieniem. Smażyły razem konfitury z truskawek, świętowały urodziny Żyrafy i turlały się z pagórka przez cały dzień, aż zupełnie go sturlały i z wysokiego zrobił się płaski, co nie spodobało się pewnemu zainteresowanemu polityką Chrabąszczowi. Obserwowały zachód słońca i robiły wiele, wiele innych zwykłych (a może właśnie zupełnie niezwykłych!) rzeczy.
Wiecie, muszę przyznać, że bardzo urzekła mnie ta historia przyjaźni Żyrafy i Mrówki. Po pierwsze dlatego, że okazuje się, że można zaprzyjaźnić się z kimś zupełnie od nas różnym: wysoki z niskim, gruby z chudym, młody ze starym, dziewczyna z chłopakiem… Po drugie dlatego, że okazuje się, że przyjaźń nie polega na wymyślaniu tysiąca atrakcji i zapełniania nimi wspólnego czasu, ale po prostu na byciu ze sobą w najzwyklejszych momentach dnia, w których czasami zupełnie nic się nie dzieje, w których jedynie siedzi się obok siebie na gałęzi, macha nogami i milczy. I wreszcie po trzecie dlatego, że Żyrafa i Mrówka nie tylko akceptowały siebie bez zastrzeżeń. Przez to, że były ze sobą i że zadawały sobie pytania w stylu „Kim chciałabyś być, gdybyś nie była Mrówką?”, albo „Gdzie byłaś Mrówko, zanim cię odkryłam?”, pomagały sobie wzajemnie (Mrówka Żyrafie, Żyrafa Mrówce) zrozumieć, kim tak naprawdę są i czego chcą. Np. wtedy, kiedy Mrówka podarowała Żyrafie brulion w pomarańczowo-zielone paski. Żyrafa zupełnie nie wiedziała, czym go zapełnić i choć Sroka radziła zapisywać w nim przepisy kulinarne, Zięba - relacje z podróży, a Chrabąszcz (ten od polityki) - wypełnić go wykresami i tabelami, do żadnego z tych pomysłów Żyrafa nie wydawała się szczególnie przekonana. Aż jej przyjaciółka Mrówka poradziła „To twój brulion, więc możesz pisać w nim, co sama chcesz”. I żyrafa po prostu zaczęła pisać!
Dla tych, którzy nie lubią się bać…
idealna będzie książka, napisana przez Katarzynę Pruszkowską-Sokalla, wydana w 2023 roku przez Zieloną Sowę - „Boim oswaja lęk”.
Wszystko zaczyna się od przeprowadzki. W nowym domu, trochę starym, zbudowanym z czerwonej cegły i stojącym w dużym, zaniedbanym ogrodzie, zamieszkuje Halszka z rodzicami i babcią (a wkrótce także z młodszym bratem, który dopiero ma się urodzić). Być może kto inny na miejscu Halszki by się cieszył, ale dziewczynka wcale nie jest zadowolona… Nie podoba jej się jej pokój na poddaszu, skrzypiące podłogi, kaflowe piece i myszy, które mogłyby pożreć wszystkie jej książki. Nie podoba jej się, że jest daleko od swoich koleżanek z zerówki. Nie podoba jej się, że babcia chce ją nauczyć robótek na drutach. A najbardziej na świecie nie podoba jej się, że nie ma z nimi dziadka, który malował dla Halszki krasnoludki w śmiesznych czapkach i czytał jej bajki przed snem. Wcale nie chce spędzać czasu z najbliższymi, ani rozpakowywać swoich rzeczy w swoim nowym pokoju. Woli powłóczyć się po ogrodzie, w jego najdalszym kącie znajduje nawet prostą huśtawkę zawieszoną na dębie. I kiedy tak się na niej huśta, próbując zapomnieć o wszystkich swoich zmartwieniach, słyszy czyjś cieniutki głosik, a potem dostrzega malutkiego człowieczka w podartym ubranku…
Okazuje się, że nowy znajomy Halszki to skrzat Boim. Nie pamięta już jak brzmi jego prawdziwe imię, bo odkąd był małym skrzatkiem, powtarzał „boim się”, aż jego starsi braci zaczęli go tak przezywać, a potem już wszystkie skrzaty we wszystkich ogrodach mówiły o nim Boim. Boim boi się wszystkiego - burzy, kota sąsiadów, gołębi i czerwonych mrówek… Ale poza tą dosyć uciążliwą cechą charakteru (bo kto by chciał wszystkiego się bać?), Boim ma też szczególny dar - potrafi rozpoznać, kiedy inni też się czegoś boją… I, co dziwne, mówi Halszce, że właśnie rozpoznaje w niej wystraszone serduszko. Dziewczynka jest oburzona, bo to wcale nieprawda, że się czegoś boi! Wcale a wcale się nie boi! Choć jednak, gdy się lepiej nad tym wszystkim zastanowić, może się okazać, że Boim ma trochę racji. Halszka jednak wie, że najszybciej zapomina się o własnych kłopotach wtedy, gdy pomaga się innym. Postanawia więc jakoś zaradzić na strachy Boima. A dziadek Halszki zawsze mówił, że na wszystkie lęki najgorszym sposobem jest ucieczka a najlepszym - stawianie im czoła. A strachom łatwiej stawiać czoła, gdy się ma obok siebie drugą osobę. Dziewczynka i skrzat wyruszają więc na walkę z lękiem… i szybko spotykają inne dzieci, których Boim oczywiście bardzo się boi!
Halszka, która przecież niczego się nie boi, szybko zaczyna rozmowę z Mikołajem i poznaje nowych sąsiadów. Ale czy to przez swoją wyjątkową spostrzegawczość, czy przez to, że być może przejęła część zdolności Boima, spostrzega, że inne dzieciaki też się czegoś boją… Na przykład Konstanty, który siedzi na ławce i czyta książkę. Albo Sara, która nie chce grać z innymi dziewczynkami w gumę. Albo Ewa, która nie lubi psa Zosi. Albo Mirka, która trzyma się na uboczu, podczas gdy cała gromadka ochoczo pluszcze się w potoku. Czy da się z tym coś zrobić? Czy sposób Halszki na stawianie czoła lękom naprawdę działa? Czy Boim przypomni sobie swoje imię? I czy Halszka wreszcie odkryje czego boi się ona sama? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania, koniecznie przeczytajcie książkę Katarzyny Prószkowskiej-Sokalli, którą przepięknie zilustrowała Iwona Klimaszewska. To bardzo piękna i bardzo mądra historia, a kto wie - może też bardzo pomocna w walce z waszymi własnymi strachami. Bo przecież wszyscy tak naprawdę się czegoś boimy…
Dla tych, którzy są prawdziwymi smakoszami…
mam idealną książkę, napisaną przez Łukasza Modelskiego, wydaną w 2024 roku przez Wydawnictwo Dwie Siostry - „Pyszne przypadki: niewiarygodne historie słynnych dań”.
Czy zastanawialiście się kiedyś, kto pierwszy upiekł chleb? A kto pierwszy pokroił go na cienkie kromki? A kto pierwszy położył na kromkę ser i wędlinę? Bo przecież ktoś musiał zrobić to kiedyś pierwszy raz! Cóż, być może nie poznamy nigdy historii niektórych dań, ale dzięki książce „Pyszne przypadki” dowiemy się, jakie zasługi dla naszej kuchni miał pewien angielski hrabia. Nazywał się Sandwich i uwielbiał gry! Trzeba koniecznie dodać, że były to gry karciane i pochłaniały hrabiego bez reszty. Mógłby w nie grać godzinami a nawet całymi dniami. Ale musiał też coś jeść, żeby burczenie w brzuchu nie rozpraszało go podczas partii. Oczywiście z jego menu już na wstępie odpadały wszystkie zupy albo drugie dania, do zjedzenia których potrzebne były sztućce. Bo przecież nie można w jednej ręce trzymać kart a w drugiej łyżki… W grę wchodziły więc tylko proste posiłki. Któregoś dnia służący postawił przed pochłoniętym grą hrabią chleb i zimną pieczeń. Hrabia Sandwich pokroił pieczeń na cieniutkie plasterki, położył je na kromce chleba, przykrył drugą kromką i… w ten sposób wynalazł kanapkę. Musiała być bardzo smaczna, bo hrabia odtąd jadł ją bardzo często. A inni lordowie szybko podchwycili jego pomysł i tak oto sandwicze weszły na stałe do angielskiej kuchni, a stamtąd powędrowały na cały świat!
Lubicie brownie? Jeśli nie, to na pewno je polubicie po usłyszeniu jego historycznych początków. Otóż pierwsze brownie w ogóle nie miało wyglądać i smakować jak brownie. Miało być raczej puszystym, wyrośniętym ciastem czekoladowym. Jednak jego twórczyni podczas pieczenia zrobiła dwie rzeczy zupełnie niezgodnie z przepisem. Po pierwsze - wlała do ciasta za dużo melasy (gęstego, ciemnego i bardzo słodkiego syropu, zastępującego cukier). Po drugie - zupełnie zapomniała o dodaniu proszku do pieczenia. A kiedy zauważyła swój błąd, było już za późno, bo ciasto siedziało od jakiegoś czasu w gorącym piecu. Nie dziwne więc, że to, co pani wyciągnęła z pieca, zupełnie nie przypominało puszystego ciasta, było zapadnięte, wilgotne i ciemne. I zapewne wylądowałoby w koszu, jak każdy zakalec, gdyby nie fakt, że do naszej pechowej kucharki zapowiedzieli się goście, których wypadało czymś poczęstować. Pokroiła więc swój zakalec z zgrabne kwadraciki i położyła je na talerzykach. Pewnie była zaskoczona, gdy okazało się, że gościom bardzo smakuje jej nieudany wypiek. Zapewne poprosili ją o przepis, a ona nawet nie przypuszczała, że od tej pory coś, co było jej kulinarną porażką, będzie ulubionym deserem wielu łasuchów.
Z książki Łukasza Modelskiego nie tylko dowiecie się, kto pierwszy wpadł na pomysł sprzedawania lodów na patyku, ale i poznacie historię omletu, który w ogóle nie smakował cesarzowej Sissi, dlatego tylko podziubała go widelcem i zostawiła. Przeczytacie o Francuzach, którzy najpierw w ogóle nie chcieli jeść ziemniaków (nie mieli do nich zaufania, bo sadzi się je w ziemi i biedacy bali się, że w ten sposób można dokopać się do samego piekła), a później wprost zajadali się potrawami z tych bardzo pożytecznych warzyw. A skoro już przy ziemniakach jesteśmy - będziecie mieli szansę poznać historię pewnego niezadowolonego klienta jednej z amerykańskich restauracji, który tak zirytował kucharza, że aż… przyczynił się do powstania czipsów. Okazuje się zresztą, że najpopularniejsze dziś potrawy często powstały przez przypadek albo były zupełnie nieudanymi wypiekami. Dlatego nie martwcie się, jeśli coś wam nie wychodzi podczas gotowania. Kto wie, może właśnie odkrywacie zupełnie nowe danie!
Moi drodzy, pozostaje mi życzyć wam przyjemnej lektury i zaprosić was do naszej biblioteki. Na półkach naszych regałów czeka na was całe mnóstwo książek! Do zobaczenia!