Drogie Noskowiczki i Noskowicze! Doskonale wiecie, że dla prawdziwego miłośnika książek każda pora roku jest idealna na czytanie. Ale ja osobiście uważam, że zima nadaje się do tego najlepiej - długie wieczory, plucha za oknem, książkowe prezenty dawane sobie wzajemnie z okazji Mikołajek albo Bożego Narodzenia…
Jeśli jednak macie trudności ze zdecydowaniem po jaki tytuł sięgnąć, spieszę z pomocą!
Dla tych, którzy są fanami Słonia Trąbalskiego…
idealna będzie biografia jego twórcy: „Pan Słowik: o Julianie Tuwimie dla dzieci” autorstwa Michała Rusinka, wydana w 2024 przez Zygzaki.
Michał Rusinek opisał w niej między innymi dzieciństwo Juliana. Musicie wiedzieć, że mały Julek był bardzo nieśmiały, a to dlatego że urodził się ze znamieniem na lewym policzku. Jeśli mi nie wierzycie, wystarczy że wpiszecie w wyszukiwarkę internetową jego nazwisko i znajdziecie fotografię. Ale uwaga! Musicie dobrze się przyjrzeć, bo Tuwim zazwyczaj ustawiał się do zdjęć prawym profilem. Cóż, tak naprawdę to znamię nigdy nie przestało mu przeszkadzać… Przez tę plamę, zwaną myszką, zwracał na siebie uwagę, np. na spacerach, a dzieciaki w szkole wyśmiewały się z niego. Dlatego wolał spędzać czas w domu, z rodziną (zwłaszcza z młodszą siostrą Irenką). A że wyobraźnię miał naprawdę ogromną, nuda im nie groziła. Julek np. hodował zaskrońca, przynajmniej dopóki się nie okazało, że tak naprawdę jego wąż jest samiczką i dopóki łódzkie mieszkanie państwa Tuwimów nie zaroiło się od małych zaskrońców. Wtedy rodzice kategorycznie zabronili mu dalszej hodowli!
Eksperymentował też jak najprawdziwszy chemik, dopóki nie spowodował wybuchu i nie poparzył sobie ręki (rodzice zabronili dalszych eksperymentów!). Później postanowił zostać konstruktorem urządzeń. Później… czarnoksiężnikiem! Później zainteresował się słowami i zaczął wiele czasu spędzać w bibliotece swojego taty Izydora, wertując słowniki i encyklopedie. Był stałym gościem księgarń i antykwariatów, w których co prawda nic nie kupował, bo po prostu nie miał na to pieniędzy, ale wypisywał sobie z książek różne słowa w obcych językach, które mu się podobały (choć wówczas jeszcze w ogóle nie rozumiał ich znaczenia). Pewnie sami się domyśliliście, że ta miłość do słów w przypadku Juliana Tuwima nie skończyła się nigdy. Gdy miał mniej więcej szesnaście lat zaczął pisać wiersze.
Oczywiście na początku były to bardzo poważne wiersze miłosne. Ale w miarę dorastania Tuwima, w jego wierszach pojawiało się coraz więcej humoru (który na pewno doskonale znacie z „Rzepki”, „Okularów” czy „Spóźnionego Słowika”). Jeśli mu się coś nie podobało - ostro to w swoich utworach krytykował, pisał romantycznie, wesoło i smutno, dla małych i dużych. Razem z innymi poetami założył grupę poetycką Skamander, występował w kabarecie, wymyślał nowe słowa i pisał teksty piosenek śpiewanych do dziś (i na pewno wy też te piosenki znacie, ale nie wiecie że ich autorem jest pan od „Lokomotywy”). Ale jeśli myślicie, że książka „Pan Słowik” opisuje tylko karierę literacką Juliana, to jesteście w błędzie. Przeczytacie w niej też o jego rodzinie, np. siostrze Irenie, którą też znacie, choć być może o tym nie wiecie, bo to dzięki niej i jej pracy tłumaczki możecie przeczytać po polsku „Kubusia Puchatka” i „Chatkę Puchatka”. Przeczytacie też o żonie Stefanii i ukochanej córeczce Ewie i o wielu innych faktach z życia tego niezwykłego, szalenie utalentowanego poety! Bardzo, bardzo zachęcam was do lektury!
Dla tych, którzy lubią się wzruszać…
mam książkę Tomasza Małkowskiego „O Kamilu, który patrzy rękami”, wydaną w 2017 przez Wydawnictwo Adamada.
Kamil ma 5 lat, mamę, tatę, rok od siebie starszą siostrę Zuzię, psa Lupiego i irytującą ciocię Helenkę. Wydaje się więc, że ma wszystko czego mu potrzeba. Ale chyba nie do końca tak jest, bo Kamil nie ma wzroku. Jest niewidomy od urodzenia… Jeśli jednak myślicie, że jest z tego powodu nieszczęśliwy (chociażby tak samo jak mały Julek Tuwim z powodu myszki na swoim policzku), to jesteście w błędzie! Kamil świetnie sobie radzi. Co prawda ciocia Helenka z uporem maniaka chce go karmić zupą, bo uważa, że Kamil absolutnie nie da sobie z tym rady. A Zuzia czasem robi mu głupie dowcipy, jak wtedy, kiedy podmieniła maselniczkę, talerzyki z ogórkami i serem i miseczki z twarożkiem i oliwkami, które na stół położył Kamil przygotowując kolację, na miseczki z psią karmą. Ale uznajmy, że to normalne zachowanie starszych sióstr i nadopiekuńczych cioć.
Życie Kamila, zwanego w rodzinie Milkiem, prawie niczym nie różni się od życia innych pięcioletnich chłopców. Wyobraźcie sobie, że jeździ nawet na rowerze! Co prawda jest to tandem, czyli rower dla dwóch osób, a z przodu siedzi Zuzia… Ale jednak nie zmienia to faktu, że może pedałować i czuć wiatr na buzi, pozwalając by kierowała siostra. Gra w piłkę (i czasem nawet wybija szyby!), która ma w środku dzwoneczek, żeby Milkowi łatwiej było ją zlokalizować (bo musicie wiedzieć, że Kamil ma doskonały słuch!). Czasem gubi się w centrum handlowym, ale to tylko wtedy, kiedy ciocia Helenka postanawia kupić mu nowe spodnie i wbija się z nim w dziki tłum, po czym gwałtownie zmienia kurs i pozwala, by inni kupujący rozdzielili ją z Kamilem. A czasem pomaga Zuzi dekorować choinkę i podaje jej odpowiednie bombki choinkowe, choć przecież w ogóle nie zna się na kolorach, bo nigdy ich nie widział (na szczęście rozróżnia prawo i lewo!)
Nie myślcie jednak, że wszystko w życiu Milka odbywa się tak bezkolizyjnie! W rozdziale pt. „Pomyłka” Kamil schodzi przed blok, żeby wyrzucić śmieci. Kiedy wraca, spotyka pana Zbyszka, który mieszka piętro niżej, kiedy więc słyszy, jak pan Zbyszek wchodzi do mieszkania to wie, że on musi wspiąć się jeszcze po schodach i tak właśnie robi. Nie wie tylko, że pan Zbyszek nie wchodzi do swojego mieszkania… Dlatego Kamil myli piętra! I dlatego wszystko jest w jego pokoju inaczej. A ponieważ chłopiec myśli, że to kolejny dowcip Zuzi, postanawia ukryć jej laptop (choć to oczywiście nie komputer siostry, ale pana Grześka z drugiego piętra!). Cóż, czasem można zostać zupełnie niechcący włamywaczem… Jeśli jesteście ciekawi jak kończy się ta i inne przygody Kamila, który patrzy rękami, koniecznie przeczytajcie o nim książkę. A później może spróbujcie zamknąć oczy i umyć sobie zęby, albo nakryć do stołu (bo jednak nie polecam jazdy na rowerze). Wtedy na pewno łatwiej wam będzie zrozumieć sytuację nie tylko Kamila z książki, ale być może kogoś z waszego otoczenia, kto musi sobie radzić z jakąś niepełnosprawnością.
Dla tych, którzy lubią moczyć nogi w rzece…
mam świetną książkę napisaną przez Cecylię Malik a wydaną w 2024 roku przez Wydawnictwo Literackie pt. „Wisła: przewodnik dla dużych i małych”.
Muszę wam się przyznać, że bardzo lubię wędrować po górach i kiedyś miałam okazję wspinać się po zboczach Baraniej Góry. To tam właśnie swój początek ma Wisła - najsłynniejsza polska rzeka. A czy wiecie, że Wisła ma aż dwa źródła? Założę się, że nie (na szczęście wiele innych faktów o Wiśle poznacie dzięki książce pani Cecylii). Wróćmy jednak do źródeł - wyobraźcie sobie, że nasza bohaterka od wieków skutecznie je ukrywała, a ludzie, którzy wiedzieli, że Wisła spływa ze stoków Baraniej Góry byli myleni przez wielką ilość tamtejszych strumyków, które łączyły się ze sobą w mniejsze i większe potoczki. W końcu znaleźli dwa źródła - jedno należy do Białej Wisełki i jest krystalicznie czyste i otoczone kamieniami i głazami, drugie zaś, źródło Czarnej Wisełki, ma formę małych oczek wodnych znajdujących się na podmokłej łące. A ponieważ wypływająca z niego woda barwi się od torfu, potoczek ma ciemny kolor. I te dwa potoki łączą się ze sobą w królową polskich rzek!
Nasza Wisła w drodze do Bałtyku musi pokonać 1047 kilometrów i zajmuje jej to około dwóch tygodni. A ponieważ jest bardzo „towarzyska”, po drodze zabiera ze sobą nad morze wiele innych rzek, stanowiących jej dopływy. Z naszych rodzinnych stron towarzyszą jej San i Wisłoka. Wisła wzbiera i opada. Najwięcej wody Wisła toczy na początku wiosny, bo z gór spływają topniejące śniegi. Kiedyś to właśnie tę porę roku i wysoki poziom wody w Wiśle wykorzystywali flisacy, którzy drogą wodną transportowali pnie ściętych drzew do Gdańska.
A jeśli ktoś z was lubi pobrodzić sobie w rzece w wodzie do kostek to niech pamięta, że najniższa woda w Wiśle występuje pod koniec lata.
Kiedy już będziecie brodzić, pamiętajcie, że do morza razem z Wisłą płynie też mnóstwo ryb. Najszybciej z nich dotrze tam troć wędrowna, bo potrafi pokonać dziennie nawet 70 kilometrów! Niestety, jak pisze pani Cecylia, troć w Wiśle to prawdziwa rzadkość. Ja na rybach znam się słabo, ale za to bardzo zainteresował mnie mały atlas wiślanych ptaków. Okazuje się, że jest ich całkiem sporo i zupełnie nie dziwi fakt, że są to najczęściej gatunki żywiące się rybami. Przyznam się wam, że bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć na własne oczy zimorodka, który zimuje nad Wisłą!
Jeśli jednak bardziej od ptaków interesują was ssaki, gady czy płazy, albo nadwiślańskie rośliny - spokojnie. Wszystkie one zostały opisane przez panią Cecylię. Tak samo zresztą jak ludzie! Mnie szczególnie urzekła historia pisarki, pani Małgosi Lebdy, która zbiegła z Baraniej Góry i po 28 dniach dotarła nad Bałtyk. Ale nie biegła tylko po to, żeby jej wyczyn został opisany w książce „Wisła”, ale żeby zaprotestować przeciwko uregulowaniu i spiętrzeniu wód Wisły i zamianie naszej rzeki w drogę wodną łączącą Bałtyk z Morzem Czarnym. Takie działania to poważna ingerencja w naturę i powiedzmy sobie szczerze - niszczenie dzikiej przyrody.
Moi drodzy, jednym słowem w twierdzeniu, że Wisła kryje w sobie nieprzebrane skarby nie ma ani słowa przesady! Bo te skarby są również dosłowne. I może nie znajdziecie w niej sztabek złota, ale wraki statków, kości prehistorycznych zwierząt i przede wszystkim… wodę! A bez wody, jak sami dobrze wiecie, nie ma po prostu życia!
Mam nadzieję, że każdy z was wybierze coś dla siebie spośród polecanych przeze mnie książek. I jak zawsze zachęcam do przeczytania wszystkich trzech! Oraz wielu innych, które znajdziecie na półkach naszej biblioteki!