O zimie, bosorce i Łemkach
Co prawda zima się już kończy (taką przynajmniej mamy wszyscy nadzieję), ale zanim słupki w termometrze pokażą 15 stopni Celsjusza i więcej, zanim krokusy i żonkile ozdobią trawniki, zanim ptaki rozćwierkają się na całego - na moment jeszcze zatrzymajmy się przy śniegu i mrozie. Bardzo was zachęcam do tego, byśmy przenieśli się w sam środek zimy do czasów i ludzi, których już nie ma, a którzy żyli w dobrze nam znanych miejscach (czyli w Beskidzie Niskim) jeszcze sto lat temu… Przeczytajmy wspólnie książkę Marii Strzeleckiej „Beskid bez kitu. Zima”.
Maria Strzelecka
Beskid bez kitu. Zima
Wydawnictwo Libra
Rzeszów, 2021
Książkę możecie wypożyczyć w Oddziale dla Dzieci (ul. Wojska Polskiego 41)
Dawno, dawno temu zimy były dużo surowsze niż dziś. I w samym środku takiej zimy, urodził się mały chłopiec, któremu dano na imię Mikołaj. Ale nie o nim jest ta opowieść… Mama i tato Mikołaja mieli już dwie starsze córki - Pietkę i Nastkę, ale bardzo chcieli mieć również syna. Dlatego tato obiecał, że gdy urodzi się chłopiec, wykuje on z kamienia piękny krzyż dziękczynny, w podziękowaniu za spełnione marzenie. I kiedy 6 grudnia (czyli w dzień świętego Mikołaja) Kola przywitał swoich rodziców i starsze siostry potężnym krzykiem noworodka, tato zaprzągł konia Sywana do wozu i pojechał do kamieniołomu po kamień, żeby wypełnić dane Bogu przyrzeczenie.
Zatrzymajmy w tym momencie naszą historię.
Na pewno zainteresowało was, dlaczego bohaterowie książki noszą takie dziwne imiona, skoro nie są obcokrajowcami, tylko mieszkali w Beskidzie sto lat temu. Czy dziewczynki nie powinny mieć na imię na przykład Ania i Basia? I dlaczego na małego Mikołaja wołano w domu Kola? Otóż bohaterowie opowieści napisanej przez Marię Strzelecką to Łemkowie. Być może spotkaliście się z tym słowem już wcześniej (a jeśli nie, to nic nie szkodzi, „Beskid bez kitu. Zima” to świetny początek zdobywania wiedzy o Łemkach).
Łemkowie mówili własnym językiem (podobnym trochę do języka ukraińskiego) i byli wyznania prawosławnego. To dlatego dziewczynki mają na imię Paraskewa (czyli Paraska albo Pietka) i Anastazja (czyli Nastka) a imię Mikołaja zdrabnia się do Koli!
Ich dom nazywał się „chyża” i był tak „sprytnie” pomyślany, że pod jednym dachem mieścili się w nim ludzie i zwierzęta, część mieszkalna i komora na zapasy i składzik i pracownia taty… i tylko po wodę trzeba wychodzić na zewnątrz do studni, nawet gdy trzaskał mróz.
Paraska jest najstarsza, więc często chodzenie po wodę to jej obowiązek.
Trochę ją to denerwuje (kogo by nie denerwowało?) i dlatego często kłóci się z siostrą. Ale do pewnego momentu. Bo wiecie jak to jest - czasem codzienne rodzinne kłótnie i spory muszą się skończyć w obliczu nieszczęścia i wielkiego zmartwienia. A takie właśnie spada na rodzinę Barnów, gdy tata nie wraca z kamieniołomu. A kiedy w niedzielę dziewczynki idą do cerkwi pomodlić się o szczęśliwy powrót taty, po nabożeństwie zmartwienie staje się jeszcze większe - bo z kamieniołomu wraca koń Barnów, Sywan, ale sam, bez taty… Teraz już na pewno wiadomo, że stało się coś złego. Czy tatę napadły wilki? Czy przygniótł go kamień? A może w sprawę wmieszała się „bosorka” czyli łemkowska czarownica?
Co robić? Modlić się żarliwie i czekać na tatę? A może wziąć sprawy w swoje ręce i wyruszyć na poszukiwanie?
W sprawę angażuje się Tekla, córka popa (czyli prawosławnego odpowiednika katolickiego księdza), która proponuje Parasce, że pomoże jej narysować mapę z drogą prowadzącą do kamieniołomu i razem z nią stworzy ekipę ratunkową. Ale najmłodsza z tej trójki Nastka upiera się, że i ona wyruszy z dziewczętami na poszukiwanie taty.
Jak trzy dziewczynki poradzą sobie na zasypanych śniegiem leśnych drogach? Czy nie wpadną w jakieś tarapaty? Czy nie spotkają na swojej drodze głodnych wilków albo przerażającej bosorki? I najważniejsze - czy znajdą tatę całego i zdrowego?
Na te wszystkie pytania znajdziecie odpowiedzi w książce „Beskid bez kitu. Zima”.
Ale oprócz bardzo wciągającej opowieści o losach akcji ratunkowej podjętej przez dziewczynki, autorka książki opisała w „Beskidzie…” również fascynujące życie Łemków, począwszy od ich języka, wyglądu domów, aż po ich ubiory, które nosili na co dzień i od święta, ozdoby świąteczne (pamiętajcie, że akcja książki toczy się tuż przed Bożym Narodzeniem), bajki, jakich słuchały dzieci przed snem… Jak już wam mówiłam, mam nadzieję, że historia Paraski i Nastki stanie się dla was początkiem zdobywania wiedzy o Łemkach. Warto ich historię poznać, tym bardziej, że jest ona związana z wieloma miejscami, które na pewno często odwiedzaliście, albo będziecie odwiedzać gdy tylko wiosenne słońce zachęci do wyruszenia na jakieś bliższe czy dalsze wyprawy (na przykład do Skansenu Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej).
Noskowiczki i Noskowicze, mam nadzieję, że „Beskid bez kitu. Zima” spodoba się wam tak bardzo, jak mnie. Mam też nadzieję, że sięgniecie po pierwszą książkę o Beskidzie napisaną przez Marię Strzelecką „Beskid bez kitu” (a może już ją czytaliście?). Uważny czytelnik odnajdzie w tej pierwszej książce - której akcja rozgrywa się w latach sześćdziesiątych i współcześnie - jedną z bohaterek „Zimy”, ale już dorosłą. Jesteście ciekawi którą? Pietkę? Nastkę? a może Teklę? Sprawdźcie sami! Ja gwarantuję, że nie będziecie absolutnie żałować sięgnięcia po książki pani Marii Strzeleckiej! I oczywiście życzę wam dobrego czasu spędzonego z noskiem w książce „Beskid bez kitu. Zima”.